Mama, którą znamy jedynie pod imieniem Lisa, bardzo chciała rodzić w domu, bez interwencji personelu medycznego. Amerykanka z Kalifornii należy nawet do grupy "The Free Birth Society" postulującej, że poród jest naturalnym procesem, któremu warto w pełni zaufać. Dlatego, gdy zaczęły się skurcze, Lisa nie pojechała do szpitalu i nie wezwała położnej, gotowa rodzić w otoczeniu przyjaciół i rodziny.
Skurcze to pojawiały się, to ustawały. Po kilku dniach stały się jednak niezwykle bolesne, do tego stopnia, że kobieta "nie mogła oddychać", ani oddawać moczu. Dopiero wtedy wezwała karetkę.
Po przyjeździe do szpitala okazało się, że u płodu ustała praca serca. Jeszcze przez kilka godzin Lisa rodziła martwe dziecko. Po powrocie ze szpitala do domu mama poinformowała jeszcze swoją grupę na Facebooku, że jej córeczka przyszła na świat jako "śpiący aniołek".
Po tragedii, jaka ją spotkała, na matkę wylała się fala hejtu. Nie zabrakło internautów gotowych wyrzucać jej, że nie zadbała o bezpieczeństwo córki. Oberwało się też całemu "The Free Birth Society", którego członków zwyzywano od idiotów.
W czasie, gdy powinnam była opłakiwać córkę, musiałam jeszcze bronić się przed złymi ludźmi i ich raniącymi słowami - pożaliła się później Lisa.
Porody domowe zyskują na popularności, lecz jak widać w pewnych przypadkach mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne...
Mała Journey Moon nie miała szansy na życie